[Za dużo ludzi żeby wymieniać, bal gimnazjalny, 18.06.2011, by mój tata]
W czwartek miałam ambitny plan nie iść do szkoły, ale coś mi nie wyszło. To znaczy, zdażyłam nawet wyłączyć budzik i trochę zaspać, gdy zerwałam się z głosnym "o nieee!". Tak, przypomniałam sobie, po co jechałam dzień wcześniej do Rynku (-> zaświadczenie dla Gosi). No to poszłam. Ale nie opłacało się, znów siedzieliśmy, a ja po powrocie do domu od razu przebrałam się w pidżamę i szlafrok, żeby sobie pomedytować nad beznadziejnością wszystich i wszystkiego, o.
Piątek był dniem o niebo ciekawszym. Po lekcjach (co ja mówię, siedzeniu przez 2 godziny na sali gimnastycznej i gapieniu się jak inni ćwiczą walca na ten, tfu tfu, bal gimnazjalny), pojechałam sobie do Rynku razem z moimi kokosankami. No i wpadłam w wiadome miejsce, robiłam wiadomo co, spotkałam Artexa, pośmiałam się, było miło, fajnie i w ogóle ja chcę jeszcze raz, bo było przesympatycznie. Co tam.. A no i jeszcze potem kolejne Happy Hours w Starbucksie (kolejne spotkanie z wiadomo kim i wiadomo w jakim celu*).
Sobota. Tak.. Sobota xD Moje urodziny. Minęły zwyczajnie, ale w gruncie rzeczy bardzo sympatycznie. Dziękuję tym kilku znajomym, którzy napisali życzenia od siebie, zamiast zwyczajnego "sto lat". Dziękuję za wszystkie miłe słowa, bo dużo dla mnie znaczą. Niestety, gdy się obudziłam, mama była już w pracy, więc życzenia zlożyła mi po powrocie o 15.00 (notabene, ja dalej w pidżamie i szlafroku). Tym sposobem od 15.00 do 15.30 wykąpałam się, wysuszyłam włosy, podmalowałam moją zacną gębę, zmyłam i pomalowałam paznokcie i ubrałam się w powyższa kieckę, by o 15.48 stawić się w szkolnym internacie na tym wcale-nie-zaistym, tfu tfu, balem gimnazjalnym.
Zdjęcie z końcówki (jakieś 15 minut później mnie tam już nie było). Widac, że parszywie się bawiłam. Bawiłam to nawet za duże słowo. Byłam, zjadłam (borowikowa ok, drugie danie... wolę o nim jak najszybciej zapomnieć), a potem egzystowałam licząc czas do tej magicznej 18.00 kiedy to będę mogła wyjść. Po posiłku wyszlam na korytarz do mamy, na moje nieszczęście za mna wyszła wychowawczyni i jakieś 15 minut później ZA RĘKĘ przyprowadziła mnie z powrotem do sali i odstawiła Zuzi cobym nie zwiała. A potem bacznie obserwowała - na szczescie Zuza poszła do toalety i mogłam wrócić na mój bezpieczny korytarz. Po tym byłam już konkretnie wkurzona i liczyłam czas ze zdwojoną siłą. No, bo wszyscy wiedzą, że miało mnie tam nie być. Nie chciałam iść. Zostałam perfidnie przymuszona, to chociaż nie chciałam innym psuć zabawy -.-'
Po balu wyjazd do cioci na imieniny. Powiedzmy sobie szczerze, troszkę nudnawo było, ale niedzielny wyjazd do Myśliborza zrekompensował wszystko. Genialny obiad w "Kaskadzie", spacerek, a potem powrot do domu, gdzie czekał mój tort urodzinowy - bezcenne :D