

Co za chore poniżenie, przejmować się reakcją innych, wykonując ponad to kompletnie podstawowe czynności. Obcych właściwiej, reakcją. Przystanek; typowa przestrzeń ni to otwarta ni to zamknięta (co nie ma kompletnie nic do następujących i uprzednich faktów). Stoję, czekam na łaskę z nieba zwaną przez realistów autobusem 714. Sama czekam. Nie, idzie jaiś typ. Koleś zancnie po czterdziestce; wyprzedza go o jakieś pół metra typowa ciąża spożywcza, dyndająca pod pokaźnym biustem. Będzie się gapił, wiem, założyłam zakolanówki. Już obczaja, zlatuje z japy do kostek wzrokiem, pedofil pieprzony; nie, już nie pedofil. Fuck. Whatever. I tu przyłapuję się na prostych plecach i włosach na prawym ramieniu. Dżuzuskurwajapierdole! Kiedy ja zdążyłam to zrobić?! I po co? Na grzyba prasuję garba i włosy poprawiam dla ojca bliźniaków schabowych?! Zastanawiam się gdzie kończy się zakładanie swoistej maski, przekraczając próg swojego pokoju, a zaczyna wślizkiwanie w całą skorupę i wleczenie jej all around. I co daje większą satysfakcje, też bym chciała wiedzieć.
Pierdolenie.
Dobrze mi ostatnio, potrącił mnie samochód. wyklepie sie.