Pospacerowe. Nic lepszego, niż wtorkowe popołudnie, z Pimpem na smyczy, rudzielcem w słuchawkach, Nikonem w dłoni i błękitnym niebem nad głową.
Absolutnie uwielbiam jesienny wiatr, jesienne słońce, jesienne niebo i jesienne barwy. Nie przez przypadek połowa mojego pokoju jest soczyście czerwona (druga pomarańczowa, to nieuleczalne). Jesień to pierwsze chłody po letnich upałach. A mnie kojarzy się z ciepłem.
Aktualny stan ducha- pogodzenie się z losem. Broni nie składam, ale już nie będziemy drzeć ze sobą kotów.
Nie może być dobrze, nic nie może być przecież ładne i poukładane cały czas, celem każdego człowieka jest samodoskonalenie, dążenie do ideału, wieczne próby ulepszania siebie i swojej przestrzeni. Nie chodzi o to, żeby ten ideał osiągnąć i dojść do momentu, w którym nie można zrobić już nic więcej. Chodzi o samą drogę. O dążenie, pościg za niedoścignionym. Nasze człowieczeństwo, walizeczkę naszych dokonań, odczuć, wspomnień, wszystkich cegiełek naszego życia nie tworzy cel, ale wszystkie małe doświadczenia, które składamy w całość, idąc drogą do tego celu.
Optymizm z nutką zdrowej goryczy i ironicznym uśmiechem.
I poszukiwanie maleńkich radości tam, gdzie ich pozornie nie ma.
Kocham jesień.
PS Troszkę wypadłam z obiegu (na jakieś 10 dni), ale cóż... nieważne.
Misha ma Mishę Juniora i najbardziej niebieskie oczy na świecie (sorry Jared).
Zdjęcia tatuś+bobas, jedyny komentarz 'awwww!'. Gratulacje!