Gdańsk nasz. Stogi. I z przyjemnością tam bym wróciła.
Nie poznaję siebie i nie rozumiem kompletnie. Że myślę w sposób jaki myśleć nie chcę albo a myśli składają się w słowa, które nijak nie odzwierciedlają co chcę powiedzieć.
Dlaczego wszystko jest napięte, nerwowe i układa się na opak?
`miało być miło i pięknie a zaraz serce mi pęknie`.
Ciąży nade mną ta pieprzona poprawka, zupełnie nie wiem jak się do tego zabrać. W domu bałagan cały czas nieogarnięty, przepłakane wieczory i za dużo ludzi na ulicach, o których się potykam. W głowie milion pytań a na każde przynajmniej ze sto odpowiedzi.
I co? Najchętniej siadłabym w pociąg i rzuciła to wszytko. Uciekła jak zwykle uciekam, zostawiając wszystko daleko za sobą. Ale teraz przyszedł czas, że wszystkie drogi ucieczki zostały odcięte. Trzeba zostać, usiąść i zmierzyć się z tym, choć nie mam ani sił ani chęci. Czuję się opczuszona przez optymizm, który zazwyczaj nigdy mnie nie zostawiał, ciężkie są czasy dla marzycieli. Jedna wielka niewiadoma. Brak możliwości wyrzucenia siebie i z siebie, odreagowania. Wszystko przez ten ból.
Im piękniej słońce świeci, tym bardziej jest smutno.