Są w życiu takie chwile, gdy serce wyje, a Marcin boli. Tak też było wtedy, gdy sami, jak nikt nie patrzył, skakaliśmy po głowach przechodni na ulicy. Niestety Marcin, dureń, gdy skoczył otworzył parasol i go zwiało wprost do pobliskiej chłodni, którą niedawno otworzył Olek. Przesiedział tam 4 miesiące, dopóki go przez przypadek nie znalazłem, jak wiązałem buty i wszystkie pieniądze wypadły mi z kieszeni pod komodę.
Teraz Marcin leży u mnie w łóżku i jęczy, bo ma przewlekłe zapalenie płuc, jąder, opon mózgowych, a w dodatku ma aż 4 brodawki na lewej powiece, nie wiadomo skąd. Opiekuję się nim, no bo przecież to mój przyjaciel (jest mi jak ręka, czy coś) i nie mogę go tak zostawić, nie? W końcu niejedną beczkę soli się razem zjadło. Właśnie skończyłem mu gotować rosół, ale nie miałem trawy i wyszedł mi z tego klops. Masz ci los. Najwyżej zje klopsa, no... chociaż nie lubi.
Zdjęcie z archiwów NASA z '84. To były czasy.