W czwartek zdarzyła się nieprawdopodobna rzecz. Wybuchły chmury i zapaliło się parę moich kolegów, ptaków. Nie udało mi się ich zgasić, bo nie umiem rzucać tak wysoko wiadrem z wodą. Trochę żałuję, że ich nie uratowałem. Czasem sobie myślę, że gdybym miał wehikuł czasu to bym nalał do niego mleka z musztardy i wysłał do kur.
W środę (przed sobotą) pojechałem do Sandomierza, chciałem trochę odpocząć. Na miejscu natknąłem się na Filipa, nie miał żadnego jajka w kieszeni, więc go przygarnąłem, bo umiem wytwarzać kiełbasy z powietrza. Prawdziwa przygoda zaczęła się na polu... Szedłem i ruszałem nogami, a Filip stał sobie. Nagle zobaczyłem jak wytrzeszcza oczy, jakiś konik polny chciał polecieć do kosmosu i poprosił węża żeby go wyrzucił z CAŁEEJ PETYY! Musiałem zrobić zdjęcie ( Filip po prawej ).