Ach, zły dzień, zły! Pomijając to, że okazało się, iż mam ciągle mokre (od wczoraj) ochraniacze... Cóż, rada prosta: wzięłam te ze stajni i już. Nawet grzecznie dziś stał przy kiełznaniu. Cóż, na jeździe mój dosiad był banalnie tragiczny. Skoków nie było. Wyszłyśmy na koniach pokłusować na pastwisku, Atos się wystraszył świni wietnamskich (...), ja na początku byłam lekko spięta. Dopiero potem się rozluźniłam. W galopie wolty mamy opanowane (pomijając to, że przy zagalopowaniu na wolcie bym spadła wprost pod kopyta Talenta, który nadjeżdżał), dziś je ćwiczyliśmy... Galop na w miarę długich wodzach. Siedziałam w siodle, ale łydka latała gorzej niż chorągiew przy Pałacu Prezydenckim. Nie jestem z siebie zadowolona, ani trochę. A po jeździe otrzymałyśmy "do opieki" dwóch chłopaków, którym miałyśmy pokazać, jak czyści się konia. Pomijając to, że pokazywałam i gadałam ja. Czesław... podawał szczotki, dwa razy się przyjrzał, jak Sebastian (dobrze mówię, Czesio?) czyści sierść i dopiął popręg... A ja zostałam sama. Nawet raz mi gdzieś zwiała. Mój piękny, buraczany kolor twarzy i ten słaby głos: "No to teraz..." - po prostu żałosne. Tak żałosne, że można się załamać ;|. No i mój tekst: "To jeszcze toczek", co, jak później uświadomił mi tata, było nie do końca przemyślane, bo otrzymałam w zamian troszkę nierozumne spojrzenia. No jasne, no bo nie wpadłam na to, że jak oni się zaczynają uczyć jeździć, to mogą nie wiedzieć, co to toczek.
NIGDY WIĘCEJ.
Dałam tak żałosny popis mojej "inteligencji", że buraczana jestem do teraz ; /.
Tylko obserwowani przez użytkownika ewkhfkhdlkhfdskjhsdlkjh
mogą komentować na tym fotoblogu.