Wieczorny spacer z Mikołajem był bardzo sympatyczny. Razem skakaliśmy przez kałuże i walczyliśmy z monsunami. Robilismy zdjęcia krzyża i smieliśmy sie z mojego pomysłu wejścia do kościoła :
-Otworzę sobie drzwi kopem i tak jak w popularnym dowcipie powiem : Co kurwa, nie spodziewaleś się mnie tak wcześnie?!"
Potem uciekaliśmy przez nieoświetlone pola przed psychopatą, który szedł z tyłu < taak, ja nadal sądzę, że to on zabił Alice! > I bawiliśmy się z kotem, który mnie ugryzł. Bardzo 'fajnie' się przejęzyczyłam. Albowiem :
-tu mieszka moja ciocia, która umarła.
Muszę coś ogłosić. Uwaga. Jestem chora. Poważnie chora. Na dodupizm , wkurwinizm , kochaizm , smuteizm i inne takie choroby nieistotne ludzkości.
Postanowiłam wrócić do mojego pamiętnika z Niemiec i zakończyć to raz na zawsze. A więc proszę :
Dzień 41
hahhahahahahahha i jeszcze raz hahahaha. Dziś mój kochany Alan, z moim kochanym Denisem i ukochanym Marcelem wpadli na genialny, według ich pomysł. Zawiązali nam oczy opaskami, wrzucili do samochodu i w ciemno wywiezli. Zagrozili, że jeżeli ściągniemy opaski to nas wyrzucą i bedziemy musiały wracać pieszo.
-Co im odbiło ? -pytam Jess.
-Nic kochanie, ogólnie wszystko z nami okey.-odpowiada mi Alan. Do końca naszej podrózy siedzę cicho.
-Jesteśmy na miejscu!-krzyczy Denis, wyprowadza nas z samochodu i ściąga nam opaski. Na wszelki wypadek nadal nie otwieram oczu. Ktoś szturcha mnie w ramię, a ja nadal uparcie nie otwieram oczu.
-Pojebało was?!-mówi Jess, a ja z przerażeniem podnoszę powieki.
-Rugby?!-nie dowierzam. -Alan. Zwariowałeś? - zauważam, że Denis,Marcel i Alan stoją z bananami na twarzy. Spojrzałam na Jess, była równie przerażona jak ja.
-xxxx . - mówi Marcel.
-Postarają się, żebyśmy wróciły całe.- tłumaczy mi Jess.
-Danke! - odpowiadam do Marcela, podchodze do niego, uderzam go w czapkę i po polsku dodaje- Oszczędzaj światło.- Marcel zaczyna się śmiać i wyciąga ręce, żeby zrobić coś czego bardzo nie lubię.
-Alan ratuj ! -krzycze i zaczynam uciekać. Marcel dopada mnie od tyłu i przewraca.
-Moja dziewczyna!-krzyczy smiejący się Alan.
-Mój chłopak ! - krzyczy Jessica i obydwoje ruszają w naszą stronę.
-Moja trawa! -dodaje Denis i rzuca się na nas. Lezymy w piątkę na ziemi, śmiejemy się w niebogłosy.
-Wiecie co.. Nie żebym coś mówił, ale najpierw należy wejść na boisko.-wtrąca Denis i wstaje.-Kto ostatni ten dupa!-dodaje i biegnie w stronę wejścia. Szybko sie podnosimy i biegniemy.
-WAS?-krzyczy za nami Marcel.Wstaje i po mału dochodzi do nas.
-dupa!- mówimy równocześnie z Denisem i zaczynamy się smiać.
-Diupa?-powtarza Marcel, co powoduje, że wszyscy dosłownie zginamy się ze smiechu. Wszyscy oprócz nierozumiejącego Marcela. Jess całuje go w policzek i mówi , ze nie warto wiedzieć o co nam chodzi. Wchodzimy na boisko i dzielimy się. Ja z Marcelem kontra Jess i Alan. Denis stwierdził, ze nie będzie brał udziału w tej farsie. Zaczynamy. Totalnie nie znam zasad i totalnie nie wiem czemu Alan co chwile staje na mojej drodze.
-nie powinieś być bardziej agresywny? -Krzyczy do niego Jess
-Powinienem, ale nie umiem!-odpowiada, a ja podchodze do niego z pilką i prowokuje go.
-Nie umiesz mnie zatrzymac? mnie przewrócić? -podchodzę bliżej i przytulam go.-Zobacz,teraz będzie to nawet łatwiejsze. No dawaj!- nagle słysze przerażliwy krzyk z boku siebie i padam na ziemie jak długa.
-Ałaja!Zwariowałaś?!
-On nie może, ale ja mogę ! - odpowiada Jess zabiera mi piłkę i leci na przód.
-Marcel! -drę się. Alan kuca obok mnie.
-Mika, wszystko okey?
-Nie jestem pewna gdzie jest moja noga, ale ogółem żyje.
-Mam ją dopaść i zarządać zemsty? - pomaga mi wstać.
-MIKAAAAAAAAAAAA! -słysze jak drze się Marcel. Odwracam się i w tym samym momencie łapie piłkę.
-co teraz? -pytam Alana, który szybko człuje mnie w czoło i mówi :
-Biegnij.- no to biegnę. Biegnę i biegne.. i biegne. Dobiegam do końca i zawracam. Biegnę do Marcela, który zgina sie ze smiechu. Widze, że Jess, Alan i Denis robią to samo.
-Ale co? -pytam stając obok nich. Ledwo oddycham.
-Zapomniałaś..-mówi Jess w przerwie między wkurzającymi salwami śmiechu.
-O czym zapomniałam? -pytam Alana, który wyciera właście łzy.
-Zostawić piłke. -patrzę na swoje ręce i dostrzegam, że wciąż ją trzymam.
-O cholera. -mówie i zaczynam się śmiać.
Nie rozumiem. Dlaczego? Co ja Ci takiego zrobiłam ? Przepraszam, pewnie nie powinnam się urodzić.
Z uśmiechem patrzyłam jak odchodzisz. Nigdy nie dowiesz się, jak potem płakałam.
;(
Puk, puk. Nie chce być tej nocy sama.