No taaak ! Nie ma to jak od wczoraj leżeć z 40 stopniową gorączką i świat postrzegać jako jeden wielki żart.
Aczkolwiek, biorąc pod uwagę, jak rzadko choruję - fajnie było przekonać się, że bliskim na mnie zależy kiedy tak chodzili i co chwilę "macali moje zwłoki" czy oby napewno pompują jeszcze tlen. Ćpam rutinoskorbin. Orofar MAX połykam niczym cukiereczki, a na antybiotyk na biurku patrzę nad wyraz pogardliwie. "Pocket Tissues" z tesco uczyniły z mojego nosa nos pijaczyny i ogólnie - NIE NARZEKAM. Czekam na wieczorne przybycie Marcina (pomimo jego złamanej nogi) , który ma ściągnąć mi ropnie z gardłą a w międzyczasie rzeebram o samochód od mamy, by na pizzę świąteczną nie iść jednak pieszo ( było by to ciekawe doświadczenie zważywszy, że ledwo do łazienki jestem wstanie dojść) tylko pojechać ( tak, napisz w komentarzu że przy moim wyglądzie a.pizza nie jest dobrym pomysłem b. powinnam chodzić PIESZO ) . Czuje święta! Czuje święta! A przynajmniej chciałabym czuć.
Chciałabym już tak bardzo sylwestra. Zwłaszcza, że okazuje się, iż zmiany nie zawsze wychodzą nam na złe. Czasem są wszystkim.
Edit : i wcale mi się nie podoba, że każdy z moich domowników przynosi mojej Nelly marchewki, zwłaszcza że podsłuchałam ich rozmowe, że na wielkanoc przydałby się pyszny pasztet ;p
Najcenniejszych rzeczy w życiu nie nabywa się za pieniądze.