Miesiąc już. W ustach smak krwi. Twój wzrok błądzi. Słowa wydają się być bez dźwięku. Głos ochrypły. Brak sił. Brak wszystkiego. A śmierci nie uniknę. Powoli zmierza do mnie zmęczonym krokiem. Papieros za papierosem cicho się tli. Myślami uciekasz. Nie chcesz tu być, a jednak potrzebujesz tego. Nie chcesz nic, ale pragniesz właśnie tego. Jestem tu. Ale zniknę. Wybór należy do ciebie. Śmierć czy życie? Metaliczny zapach czerwonej cieczy rozchodzi się po pokoju. Otwieram okno i zaciągam się powietrzem. Wszystko wokół wiruje. Rozpływa się. Wraz z tobą. Nadal tu jesteś. Odejdź. Nie kocham cię. Tylko po prostu bądź tu. Lubię cię. Zostań. Zcałuj krew z ran, powiedz, że kochasz i zostań. Dreszcze na mej białej skórze powoli znikają. Dość. Jeszcze więcej krwi. Ale jesteś tu. Obserwujesz mnie. Coś mówisz. Nie zwracam na ciebie uwagi. Śmierć nadchodzi. Składa śmiertelny pocałunek na nych wargach. Obejmuje lodowatymi łapami. Znikasz. Nigdy cię nie było. To tylko mój chory umysł. Świt. Obudziłam się. Papieros. Kawa. Znów sen. I powrót do ciebie. Kochanie, jestem tu. Jestem dla ciebie. Zmień to w sen. Póki żyjemy, bo nic nie trwa wiecznie. Żyjesz? Czy trwasz w wiecznym śnie? Umrzeć, by cię ocalić. Umrzeć, by żyć. Umrzeć, by nie żałować.