to było piękne. tylko tyle jestem w stanie napisać po tylu dniach.
chcę znów. chcę Linkinów, chcę Nat, chcę Algę, chcę piwo z Zalubem i Igorem. kurwa mać wróćmy tam. cofnijmy czas.
brakowało mi tylko jednej osoby. nie wiem co się z nią dzieje. martwię się i tęsknię.. nie wiem o co chodzi. co noc zastanawiam się co znów zrobiłam nie tak, co znów poszło źle. ale odpowiedzi nie ma.
rozkminy były niezłe w hostelu. i wgl w Wawie. kurwa. nie ma to jak powiedzieć prostytutka zamiast prawniczki, kłew zamiast krew, słuchanie Call Me i fazowanie tą piosenką. plus rozkmina do Her Name Is Alice i darcie japy HEEER NEEEEJM IZZZ ALGAAAAAAAA! schizowanie na korytarzu, który przypominał korytarz z TK i FY, w pokoju, że nam spiderman wejdzie przez okno, przestraszenie się smsa, rzucanie widelcem, skakanie po łóżku w glanach, jaranie na balkonie, strach przed pójściem do kibla, łaskotanie i darcie japy "ONA CHCE MNIE ZGWAŁCIĆ!!!", zabieranie telefonu, pierdololo i w pizdu innych akcji których teraz sobie nie mogę przypomnieć. ale nieważne. było zajebiście.
a jeśli chodzi o moją śmierć w poprzedniej notce to już jest ok. Bóg chyba naprawdę istnieje, bo ja takiego szczęścia mieć nie mogę. za chuja. ale wszystko już jest ok. przynajmniej tak myślę.
a tymczasem wracam do fazowania na Linkinów i zwijam się z chaty na fajkę, a potem czeka mnie rozmowa (czyt. błaganie na kolanach) o zgodę babci na wyjazd na weekend z ekipą. kurwa. zajebie się jak mi nie pozwoli. jedyna taka okazja. ja pierdololo. -.-
soł idę.
+ pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca tej notki. :")