chciałabym w końcu poczuć się lekko jak ptak.
nie przejmując się niczym, o nic nie martwiąc, nie mieć żadnych problemów, dylematów, nie mieć tego chaosu w głowie.
chciałabym częściej mieć przypływy odwagi, szaleństwa, lekkiego zapomnienia i swobody, tak jak czasami mam przez jakąś chwilę.
chciałabym, żeby w końcu niektóre sprawy stały się po prostu łatwiejsze, żeby nie wymagały takiego wysiłku, jak teraz. żeby to wszystko nie było takie pojebane i trudne, jakie jest od samego początku.
chciałabym być lepszym człowiekiem, być dla każdego w takiej samej części i osobie, nikogo nie ranić, nie odrzucać, nie porównywać, nie oceniać jako tych ważniejszych lub mniej ważnych.
chciałabym mieć mniej zjebane dni, mniej zjebaną głowę i mniej tych zjebanych myśli.
chciałabym umieć o czymś zapomnieć, choć na chwilę. ale myśli wcąż wracają, niezależnie od tego co robię, gdzie jestem, z kim innym akurat rozmawiam.
rozpierdala mnie już od środka, chodzę jak tykająca bomba, nie wiem sama już co robię, nie panuję nad sobą, nie panuję nad wszystkim. niby jestem pewna wszystkiego, a z drugiej strony, nie mogę znów być spokojna, nie mogę wszystkiego pogodzić, poskładać w całość. opanować.
straciłam kontrolę nad życiem i swoimi uczuciami.
czuję, jakbym żyła poza własnym ciałem. czuję się dziwnie i obco.
chyba potrzebuję chwili samotności.
albo czegoś mocniejszego, co uderzy mi do głowy i w końcu się ogarnę.
potrzebuję. jeszcze do końca nie wiem czego, ale potrzebuję czegoś niesamowicie mocno.
czuję pustkę, mimo tych wszystkich ludzi.
nienawidzę siebie za to, że pewne osoby stają się ostatnio coraz mniej ważne dla mnie.
nie chcę tego wszystkiego.
nie chcę takich sytuacji.
nie chcę tego życia.
umieram.
i nie potrafię już na siebie spojrzeć tak jak kiedyś.