Bo liście dorobi się w Photoshopie.
Jest beznadziejnie.
Wietrzenie myśli nie pomogło. Nocna włóczęga nic nie dała. A wszystko przecież odbyło się zgodnie z konwencją. Szybko wypalony papieros gdzieś po drodze. Kebab z psa. Mała, mocna kawa w zapuszczonej kawiarni. Jednym paskudstwem zabija się smak poprzedniego. Spojrzenie w górę, łudząc się, że na niebie będą gwiazdy. Nawet żule dopisali bo jeden zaczepił o drobne. Obowiązkowo olewanie ludzi wokół - słuchawki w uszy i radio na maksa. Załatwia sprawę. Potem skręt w boczną uliczkę, zejście z utartych szlaków. Tutaj nawet złodzieje boją się zapuszczać. Mimo wszystko niepewnie czuje się rozmawiając przez komórkę. Byle do domu. Skurcz w nodze nie pomaga. Do tego kostka boleśnie o sobie przypomina. Jestem zły, przyśpieszam. Równie dobrze może mnie boleć w domu.