-Kurwa mać! Nienawidzę tego cholernego śniegu - Meg jak zawsze z subtelnym, kobiecym wdziękiem wyrażała swoje zdanie. Od kiedy zima jak co roku zaskoczyła PKS liczba spóźnień i odmrożeń radykalnie wzrosła. Jedynymi których ten fakt nie martwił były żule, które wyruszały w tłum wściekłych pasażerów na łowy za 30 gr. Prawdopodobnie byli w zmowie z kierowcami i to oni usypywali zaspy na drodze pod osiedlami.
Jednak nie tylko śnieg działał nam na nerwy& wzmożona aktywność szkolnych par przypominała nam o zbliżających się walentynkach -czyli imperialistycznym święcie piorącym mózgi i przyczyniającym się do wzrostu liczby Emo w okolicy. Siedzieliśmy sobie na korytarzu i obserwowaliśmy śliniącą się parę. Z konsternacją spojrzałem na kanapkę&
-O Peep show! - moje filozoficzne rozważania Zjeść czy nie zjeść oto jest pytanie przerwało pojawienie się Drzewka. -Raczej porno dla ubogich&- odparła Meg z wyraźnie obrzydzoną miną. -Nie& Ludzie! Tak nie można idziemy!- mój głód był zbyt wielki by dalej rezygnować z kanaki przez dwójkę wysysających sobie resztki godności ślimaków& Nie ruszyliśmy się z miejsca. Spektakl na środku korytarza rozkręcił się na dobre&
-Walentynki? Jakie kurwa walentynki!? - Z drogiego końca dało się słyszeć głos oburzonego Kota, który dobitnie tłumaczył gdzie ma i co sądzi od wysyłaniu walentynek. -Geez& zabierzcie te małe łajzy, bo pozabijam&- No cóż, Kot zdecydowanie nie należał do fanów walentynek. Trudno się dziwić, lawina różowych, słodkich, pluszowych rzeczy doprowadzała go do szału (jak nas wszystkich). Chodząca po szkole poczta Walentynowa dolewała jeszcze oliwy do ognia. Dla mnie walentynki oznaczały czas uciekania przed małolatami z samorządu oraz kolejny powód do libacji w parku. Wykończony po całodniowym chowaniu się przed pocztą z ulgą znalazłem się w swoim pokoju. W kącie stał mój ukochany elektryk. Światło lampki odbijał się od bordowo - czarnego lakieru i aż zachęcało do grania. Nie miałem sumienia mu odmówić& Po chwili w pomieszczeniu rozległ się niski, hipnotyczny dźwięk. Odpływałem do gitarowego nieba gdy zza ściany coś zastukało - mój kochany sąsiad w ten sposób wyrażał swoje niezrozumienie dla sztuki wyższej. - Zamknij się gówniarzu!- Tatadaam& niech żyje tolerancja i wyrozumiałość& Od zawsze wiedziałem, że mieszkanie ze zgryźliwymi, przeżartymi fanatyzmem tetrykami oraz super-szpanerskimi amatorami techno to zły pomysł. Moja rodzina nie popierała jednak idei przeprowadzki. Od dziecka więc spotykałem się z niezrozumieniem dla mojej muzyki. Gdy byłem trochę młodszy gorliwe sąsiadki próbowały nawrócić mnie na dobrą drogę a od kiedy zapuściłem włosy zupełnie skreślono mnie z listy lokatorów. Nie przeszkadzało im to jednak gonić mnie do szorowania klatki schodowej i odśnieżania. Nie przejmując się więc stukaniem wróciłem do grania -Fuck the system- wiedziałem, że za 10 minut sąsiadka zapuka do drzwi i zacznie narzekać na moje hałasy oraz ogólnie moje jestestwo& Byłem problemem tej kamienicy, którego nie można było się pozbyć w sposób legalny, moralny i cichy. Dzwonek do drzwi& no ciekawe kto to& no nie może być& sąsiadka& ale zaskoczenie& na pamięć znałem już scenariusz tego spotkania& Odłożyłem moje cudo do futerału& dziś już sobie nie pogram& zmęczony rzuciłem się na kanapę, rozmyślałem nad życiem i śmiercią. Udało mi się nawet stworzyć podstawy do kultu Wielkiego dreda oraz Wyznawców wielkiego Tosta z serem. Nieprzyjemna myśl o nadchodzącej jutro różowej masakrze długo nie dawała zasnąć& Rano zaskoczyło mnie niespodziewani i zdecydowanie zbyt szybko& W drodze do szkoły przytłaczała mnie ilość odcieni czerwieni. Przez chwile pomyślałem nawet, że jestem daltonistą & Na przystanku spotkałem Zuo i Kota - oboje z minami jak na ścięcie. Nie dziwiłem im się zbytnio - perspektywa wpadania na śliniące się pary nie była tym na co mieliśmy ochotę& Powinni tego zabronić i to pod groźbą przymusowego leczenia krzesłem elektrycznym. Upicie się w pobliskim parku nie wchodziło w grę. Było by to nieuczciwe wobec dziewczyn, które zostały same skazane na pastwę kupidyna& a tak naprawdę to po prostu nie posiadaliśmy wystarczających funduszy. Powolnym krokiem zawlekliśmy się więc do przybytku wszelkiego zła i mordowani talentu. Tak jak się spodziewaliśmy - Walentynowa gorączką trwała w najlepsze. Przemykaliśmy korytarzami starając się nie wpaść na wyprane z mózgu osobniki ogarnięte różowym szaleństwem. -Czeeeeśśććć Kazik!- za plecami usłyszałem piskliwy głosik - coś a la mały kotek rozjechany przez tira. Dokładnie wiedziałem do kogo należy& Dyplomatycznie udając, ze nie słyszę przyspieszyłem kroku. Jeżeli małe, upierdliwe plastiki miały swoją społeczność to Isia należała do elity. Była to osóbka równie słodka co pusta - Do obrzygania Jak to mówiła Drzewko. Na moje nieszczęście upodobała mnie sobie jako obiekt westchnień walentynkowych (Bóg raczy wiedzieć dlaczego) i teraz łaziła za mną jak Kot za kociną. Moje hippisowskie przekonania nie pozwalały mi potraktować glanem tej mary nieczystej, chociaż przez nią moje notowania u Lenki drastycznie spadły o ile kiedykolwiek istniały& Isia przyspieszyła kroku i była bliska dopadnięcia mnie w ciemnym kącie (na samą myśl miałem ciarki& brrr&) spojrzałem błagalnie na moich kolegów. Oboje intensywnie grzebali w kieszeniach spodni. Zuo posiadało przy sobie jedynie otwieracz (to oczywiste), ściągę na matmę(też oczywiste), spinacz, pinezkę i podejrzane zielone coś - wolałem nie pytać& Odwróciłem się do Kota i &shit! Właśnie podpalił i wyrzucił coś. Nie zdążyłem zapytać co to było gdy szarpnął mnie za kurtkę i wcisnął pod schody. W holu rozległ się huk& Petarda, ten mały piroman wyrzucił petardę& Nie wiedziałem czy się cieszyć z oszukania systemy czy lepiej zwiać korzystając z paniki& obejrzałem się a Zuo z Kotem stali już na miejscu zbrodni - Nie no& poszalałeś chłopie! - Zuo wzrokiem fachowca mierzyło ślad na suficie. No cóż& nie ma co ukrywać, raczej spalenizny wielkości małego dmuchanego basenu nie da się przeoczyć. Winowajca stał z głupkowatą miną na środku wypalonego kręgu na podłodze i gapił się w sufit. Zabrakło mi słów na ciętą ripostę ale wiedziałem jedno - mamy przesrane jak w ruskim czołgu ze& ale mniejsza o to... Po chwili dopiero przypomniałem sobie o Isi. Nie było po niej nawet śladu& - Ty& chyba jej tego no& no wiesz&- zapytałem z lekkim niepokojem w głosie. -Nie& pewnie gdzieś zwiała& inaczej było by widowisko&- Kot nawet nie oderwał wzroku od spalenizny. Zawsze zadziwiała mnie swoboda z jaką mówił o krwi, trupach i wymyślnych sposobach mordowania, był wręcz idealnym kandydatem do pracy w kostnicy - gdyby tylko chciał a z tym już było gorzej. Naszą wymianę uwag na temat rozerwanych zwłok i czym najlepiej sprać krew z koszulki przerwało pojawienie się dyra. Wytoczenie się tejże osobistości z czeluści gabinetu zapowiadało tylko dwie rzeczy - albo będzie nudny apel, albo ktoś dziś zginie& -Panowie pozwolą za mna& - tatadam& Nie chciałem umierać tak młodo! A przynajmniej nie przez pustaka! Co za hańba& Dyrcio odwrócił się plecami i powoli podążał do swojej nory, a my posłusznie za nim& nagle w głowie zaświtał mi iście diaboliczny plan& wyrzucałem przez okno plecak i po chwili, ku zdziwieniu przyjaciół podążyłem jego śladem (okno było na parterze). Resztki trawnika zagłuszył moje lądowanie. Nagle łup! Cos ciężkiego spadło mi na głowę a po chwili coś jeszcze cięższego przygniotło mnie do ziemi. Zuo uznało mój plan za bardzo dobry i postanowiło go wypróbować. Tylko Kota nie było widać& pewnie nie zdążył biedak& no ale jak by nie patrzeć jego petarda& już siedzieliśmy w ośnieżonym buszu pod ogrodzeniem(jestem winien co najmniej tanie wino woźnemu za jego lenistwo) gdy coś śmignęło nam nad głowami, no prawie& śmignęło i wyrżnęło jak długie po drugiej stronie. Szybko poznaliśmy naszego zaginionego w akcji compadre (ehhh& ta finezja i opanowanie wyrażona wymyślnymi epitetami). Pewnie śmignął prze okno w sekretariacie lub nawet samym gabinecie. Staliśmy tak więc we trójkę nie wiedząc co robić. Do szkoły nie mieliśmy po co wracać (przynajmniej do poniedziałku) do domu tym bardziej a nasza skromna kasa nie pozwalała nam na zbyt wiele. Postanowiliśmy więc udać się do osławionego domku na działce Zua o którym to nam tyle opowiadał& zostawiłem wiadomość dla naszych pań, które ominęła cala atrakcja i jak by radośniejszym krokiem udałem się w stronę działek.