Znów żale: Idę jak burza, jeśli chodzi o oblewanie egzaminów, spóźnianie się z terminami, olewanie siebie, swoich potrzeb i swojego wyglądu. Zastanawiam się czym to jest spowodowane i dlaczego to wszystko robię, skoro tak bardzo tego nie chcę? Muszę skończyć te studia, bo pomogą mi osiągnąć zawód, który chcę wykonywać. Nie mogę zawalić roku, wiek mnie goni i wypadałoby w końcu iść na pełen etat do pracy. Nie umiem sobie tego przetłumaczyć, wolę przepłakać i zmarnować cały dzień, bo znów uczę się bredni, które nigdy mi się nie przydadzą. W dodatku idzie mi to opornie, czytam całymi dniami notatki, kiedy koleżanka mówi, że przeczytała je raz i ma 4,5. Strasznie mnie to drażni i jak sobie o tym pomyślę, to łapię jakiegoś agresora. Po co tak gadać. Za chwilę maraton 4 nocek w pracy, potem 1 dniówka, a ja mam do poprawy hardcorowe kolokwium :c Nie wiem jak to będzie, w dodatku ostatnio byłam na "dywaniku" u szefa, bo za mało pracuję. Dobija mnie tu wszystko. Jestem na siebie wściekła. Prawie w ogóle nie wykorzystuję ciepłych dni na spacery, nie bywam w lesie, nie robię niczego, co sprawia mi przyjemność. Chciałabym wyjść na spacer z psami, napić się piwka na jakiejś polanie, spędzić czas z przyjaciółmi, a tymczasem siedzę zamknięta, robię te zadania i końca nie widać, a w pracy ciągle się czepiają. Boję się, że wpadłam w taki stan, że samej ciężko mi się będzie z niego wydostać. Bo mam przecież czas i możliwości do zrobienia czegokolwiek ze sobą. Próbuję coś tam, jednak to trudne, zobaczyć w czymś coś pozytywnego. Przynajmniej oszczędzanie mi wychodzi, bo nic nie robię, tylko siedzę w chacie :D Z fajnych rzeczy to jadłam ostatnio lody dyniowe i o smaku makowca, poznałam ładne jeziorka, na dniach przyjdzie mój rower Trek Marlin 4 miętowy i w ogóle - wakacje razem, namioty, wypady, fajnie będzie. Mam nadzieję, że do tamtego czasu się ogarnę. Jednak marnie to widzę jak czeka mnie maraton w pracy z (tak nazwała go ostatnio koleżanka) Januszem-mobberem. Wczoraj przepłakałam pół wieczoru. Upiekliśmy pyszne drożdżówki z rabarbarem. A długi weekend będzie mi się kojarzyć z grillem, ogrodem i jeziorkami. Czyli u mnie jak zwykle huśtawka ;)