Lot. Tak fantastycznie długi, najdłuższy w jego życiu, a jednocześnie tak przerażająco krótki. Raptem kilka sekund rozciągniętych w czasie niczym dziecięca sprężynka trzymana przez malutkie palce słodkiego berbecia. Każdy maluch miał kiedyś taką zabawkę i puszczał ją ze schodów w taki sposób, że ta zdawała się schodzić stopień po stopniu. A potem sprężynka była naciągana do granic możliwości i puszczona z jednego końca momentalnie wracała do swej pierwotnej postaci.
Alex leciał głową do góry, ramię w ramię ze swoim nowym towarzyszem niedoli. Chciał zrobić szybko krótki rachunek sumienia, lecz uznał, że nie ma już na to czasu. Pozostało mu już tylko czekać, do końca jeszcze przecież najwyżej pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... Nic. Wciąż lecą. A może znowu wiszą w powietrzu? Nie, przecież czuje jak jego ciało nabiera prędkości, jak włosy wspomagane pędem powietrza smagają go po twarzy, przecież widzi oddalające się gwiazdy.
Niech to się już wreszcie skończy, pomyślał. Przecież nie mogę w takiej chwili okazać jak bardzo...
- Boisz się? - pytanie dotarło do Alexa dopiero po chwili.
Kostuch patrzył przed siebie opierając głowę na chudych jak gałązki rękach otulonych grubymi, postrzępionymi rękawami czarnego jak noc płaszcza.
- Jak jasna cholera. - Alex nawet nie próbował kłamać. Głos drżał mu tak bardzo, że nietrudno było się domyślić jakie uczucia nim targały.
Milczeli obaj przez chwilę. Przez kolejną chwilę, która zdawała się trwać wieczność.
- Co mnie czeka po drugiej stronie?
Kostuch uśmiechnął się do swoich myśli.
- Wszystko zależy od tego co wybierzesz.
- Jak to? - Alex zapytał zdziwiony. - Przecież to tak nie działa. Przecież jest Sąd Ostateczny, rozliczenie z dobrych i złych uczynków...
-Tak, tak, tak, a potem grzeczne dzieci jadą złotą windą do góry wylegiwać się na czystych chmurkach na wieki wieków, a ci wszyscy co byli "be" lądują w kotle i smażą się w smole. - Kostuch zachichotał w tak przerażający sposób, że Alexowi aż ciarki przeszły po plecach. - Chłopcze, widzę, że mógłbyś na ten temat doktorat napisać.
Alex speszył się nieco. Właśnie usiłował pouczyć Śmierć o skuteczności znanych jemu metod pośmiertnej klasyfikacji osób. Więc to tak... Niby ma wybór. Sam sobie może wybrać gdzie spędzi życie po życiu. Może zakręcić kołem i wylosować, może zrobić sobie wyliczankę, może po prostu wskazać palcem: o, to tu chcę być na wieczność. Tylko, że on doskonale wie, gdzie powinien trafić. Co należy się człowiekowi takiemu jak on, człowiekowi, który nic nie zrobił ze swoim życiem...
I wtedy zrozumiał.
Wzrok Alexa, jeszcze przed chwilą tak rozbiegany i przerażony, w jednej chwili się uspokoił, jego oczy zmętniały. Powoli wsunął ręce w kieszenie spranych, podartych dżinsów. Obrócił głowę w stronę swojego towarzysza. Już drugi raz spojrzał Śmierci głęboko w oczy.
- Prowadź.
Tym razem Kostuch uśmiechnął się szeroko ukazując pełen garnitur śnieżnobiałych zębów. Długa blizna ciągnąca się od lewego oka przez cały policzek aż po kącik ust poruszyła się w rytm mięśni twarzy czyniąc jego uśmiech naprawdę upiornym.
- Zgodnie z życzeniem.
Alex obrócił głowę z powrotem ku górze, tym razem już pełen spokoju. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
Ból pojawił się zupełnie niespodziewanie.
Zupełnie zapomniał, że spada w pozycji poziomej, przecież gdyby skoczył na główkę lub chociaż na nogi, to po prostu wbiłby się w wodę jak rzucony z góry kamień i zanurkował. Tymczasem pierwszy kontakt z lodowatą wodą okazał się na tyle silny, że prawdopodobnie uszkodził sobie żebra. Impet z jakim uderzył w taflę rzeki ścisnął jego płuca niczym gąbkę. Alex wypuścił z siebie całe powietrze i zanim zdążył jeszcze raz spróbować życiodajnego tlenu jakaś niewidzialna siła pociągnęła go w dół. Nawet nie miał sił by walczyć, spróbował wypłynąć na powierzchnię, jednak tylko bezskutecznie miotał rękami osłabionymi potężnym uderzeniem. Płuca zaczęły domagać się kolejnej dawki powietrza, niedotleniony organizm zaczął się buntować i Alex czuł jak zmęczone mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa. Okropne kłucie w klatce piersiowej przerodziło się w ogień boleśnie łaskoczący drogi oddechowe. Alex nie był już w stanie tego dłużej wytrzymać. Ostatnie spojrzenie w coraz bardziej oddalającą się powierzchnię. Jego mózg ostatkiem sił wysyłał rozpaczliwe sygnały: "tlen!", "oddychaj!".
Usta otworzyły się same. Zachłysnął się okropnie lodowatą wodą, ale nie wypluł jej. Wdech, potrzebny był mu wdech. Zimny strumień momentalnie ostudził płomienie palące go od wewnątrz i dostał się do osłabionych płuc nadymając je do granic możliwości. Alex szarpnął się kilka razy i znieruchomiał. Nim wyczerpany organizm przestał zupełnie pracować, jego mózg wysłał ostatnią krótką myśl. To nie koniec. To dopiero początek.
I dopadła go Ciemność.
* * * * *
"Ubiegłej nocy, tj. 12.02.2016r., zaginął Alex Brenner, trzydzieści dwa lata, szczupła budowa ciała, brunet, krótkie włosy, ubrany prawdopodobnie w czarną skórzaną kurtkę i jasne wytarte dżinsy. Osoby znające aktualne miejsce pobytu w/w lub będące w posiadaniu jakichkolwiek informacji mogących ułatwić jego odnalezienie proszone są o niezwłoczny kontakt z najbliższym posterunkiem policji." - obok krótkiej notatki w lokalnej prasie widniało zdjęcie dosyć przystojnego młodego mężczyzny o niezwykle zmęczonym spojrzeniu starego, doświadczonego życiem człowieka, tak bardzo niepasującym do jego wieku jak szeroki, bezzębny uśmiech do portretu Giocondy. Zwykły, szary obywatel, ledwie dostrzegalny w potoku biznesmenów, urzędników, ludzi interesu, nauczycieli, kelnerek, robotników - przeciętny członek społecznego plebsu. Nic nieznaczący pionek, wiecznie biegnący za tłumem, zawsze ten ostatni, lądujący gdzieś daleko na szarym końcu.
Zwykły pionek, który w dodatku sam wystawił się na strzał. Szach-mat! Koniec gry. Jak zwykle, gdy tylko ktoś wychylił czubek głowy z szeregu. Gra skończona, schodzisz z szachownicy życia.
Nikt nie mógł się jeszcze wtedy spodziewać, że ten pionek rozstawi swoją własną planszę.
* * * * *
Co się ze mną stało?
Pamiętał, że skoczył. Pamiętał, że rozmawiał z jakimś świrem, który usilnie próbował wmówić mu, że przyszedł po to, aby zabrać go z tego świata. Mówił, że nazywa się Kostuch...
Nie! Przecież to tylko zły sen. Zwykły koszmar. Nic dziwnego z resztą, biorąc pod uwagę, że zeszłej nocy zjadł jakąś starą pizzę popijając suche ciasto zimną colą. Uchylił delikatnie powieki i momentalnie zrozumiał, że coś jest nie tak.
Dookoła panowała ciemność. Czarna, nieprzenikniona, nieskazitelna ciemność. Nie widział kompletnie nic, próbował obejrzeć swoją rękę z jakiejkolwiek odległości, ale tylko pacnął się nią w czoło. Wtedy doznał kolejnego szoku. Ręka była niemożliwie wręcz zimna.
Co to za miejsce, do cholery?
Spróbował się podnieść, lecz kiedy tylko uniósł się by wstać, upadł z powrotem. Jego ciało było zupełnie odrętwiałe.
- Nie da rady.
- Coś ty, silny jest. Dajmy mu jeszcze parę dni.
- Stawiam, że dojdzie do siebie.
- Nie ma szans.
Alex poczuł jak włosy jeżą mu się na głowie i dreszcz przechodzi po plecach.
- Kto tam jest? - Powiedział w pustkę.
Cisza.
Gdzieś w oddali usłyszał szmery. Ktoś prowadził niezwykle ożywioną dyskusję.
- Usłyszał nas?
- Niemożliwe...
- To dopiero pierwszy tydzień...
- Jeszcze nikt...
Poczuł jak kolejny dreszcz wędruje po całym jego ciele. Wtedy usłyszał znajomy głos.
- Obudził się?
- Tak.
- Doskonale, chodźmy.
Słyszał zbliżające się kroki trzech, czterech... Nie, pięciu postaci. W miarę jak się zbliżali czuł coraz silniejszy odór zgnilizny i rozkładu. Coś lepkiego spadło na jego ramię i podniosło go na nogi. Tutaj wyżej smród wydawał się być jeszcze bardziej nieznośny.
Gdzieś z wszechobecnego mroku wyłoniła się w końcu dziwna postać w czarnym płaszczu.
- Witaj, przyjacielu. - Powiedział Kostuch z dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Gdzie... Gdzie ja jestem? - Otaczający ich smród otrzeźwił nieco Alexa.
Ktoś obok zaśmiał się głośno. Znów ten przeszywający dreszcz...
- Nie powiedziałeś mu, Kostuch? - Głos zwrócił się teraz w stronę Alexa. - Witaj, chłopcze, w Kostnicy. Witaj w Dolinie Śmierci.