Skoczył.
Lot był długi, nic dziwnego - w końcu stał na wysokości dziesiątego piętra. Na początku bał się, o tak. Był wręcz śmiertelnie przerażony. Serce kołatało się w jego piersi jak oszalałe, jakby chciało się czym prędzej stamtąd wyrwać, przeczuwając niecne zamiary swojego właściciela. Nic dziwnego, wszakże uderzenie w taflę wody z takiej wysokości nie może być przyjemne.
Kiedy puścił pręty barierki strach zniknął na chwilę, jednak tylko po to by wrócić ze zdwojoną siłą. Wiatr smagał go coraz mocniej po twarzy osuszając oczy, lecz mimo to czuł jak kropelki potu przesuwają się po czole. Zamknął oczy chcąc tym samym dodać sobie odwagi. Jeszcze tylko chwila i będzie po wszystkim...
Lot był długi. Znacznie dłuższy niż się spodziewał. Nie, był stanowczo za długi. Bo ileż można lecieć z przeklętego mostu?! "Nie potrafię nawet się porządnie zabić" - pomyślał z zażenowaniem. Powoli podniósł powieki obawiając się zgubnego wpływu powietrza uderzającego go wcześniej w policzki z dużą siłą, jednak wtedy spostrzegł, że zimno ustało, wiatr nie świszczał mu już w uszach. Otworzy szeroko oczy. Nie, to nie możliwe...
Świat się zatrzymał.
Czy tak właśnie wygląda umieranie? Czas drastycznie zwalnia chcąc dać mi z siebie jak najwięcej zanim... Zanim to się skończy? Zupełnie jak w niskobudżetowym, amerykańskim filmie. Główny zły charakter przez dziesięć minut spada z wysokości około dwustu metrów. To pewnie ten czas, aby zrobić szybki rachunek sumienia. I teraz całe życie powinno przelecieć mi przed oczami, pomyślał.
- No to gadaj. Co cię napadło chłopaku?
Alex nigdy w życiu nie sądził, że można się wystraszyć tak, żeby wszystkie włosy na głowie stanęły mu dęba. Gdyby nie fakt, że właśnie wisiał ładnych parędziesiąt metrów w powietrzu, to pewnie by podskoczył.
Powoli obrócił głowę w stronę, z której dobiegł tajemniczy głos.
Tym razem Alex naprawdę podskoczył w powietrzu. Wyglądało to co najmniej komicznie, tym bardziej, że leciał w pozycji poziomej.
Facet w czarnym, postrzępionym płaszczu wisiał sobie w najlepsze tuż obok Alexa. Z tą jednak różnicą, że nieznajomy nie widział w tym najwyraźniej niczego niezwykłego, podczas gdy Alex miotał się na wszystkie strony jak ryba schwytana w sieć.
- Przestań się wiercić. - Nieznajomy położył się na niewidzialnym murku i z nonszalancją godną Jamesa Bonda zwiesił luźno nogę. - Bo cię nie utrzymam.
Alex znieruchomiał jak rażony piorunem.
- Kim jesteś? - zapytał nie kryjąc zdziwienia.
- Nieładnie tak odpowiadać pytaniem na pytanie. - Nieznajomy wyglądał na rozbawionego całą sytuacją. - Ale niech ci będzie, przedstawię się.
Podniósł się i usiadł w powietrzu spoglądając w niebo.
- Ludzie nadają mi wiele imion. - Spuścił wzrok i powoli spojrzał na Alexa. - Większość rzuca na mnie klątwy, wyzywa od najgorszych i obrzuca błotem nazywając mnie imieniem swego Boga. Inni wołają na mnie Pani Ciemności, Władczyni Życia. Mnie osobiście najbardziej podoba się nazwa Pani Śmierć. - Przybysz uśmiechnął się pod nosem. - Swoją drogą nie sądzisz, drogi Alexie, że to zastanawiające? Skąd u ludzi to przekonanie o żeńskości Śmierci? Śmierć przyszła po niego, odebrała mi ją, zrobiła to, siamto, sramto. Zawsze zabra-ŁA, przysz-ŁA! Dlaczego nikt nigdy nie mówi o Śmierci per "Pan"? - Teraz nieznajomy przybrał pozycję do złudzenia przypominającą Le Penseur. - Naprawdę, całe życie mnie to intryguje. Ha! Całe życie! Dobre, nie? - Jego donośny, perlisty śmiech zadudnił z ogromną siłą i poniósł się daleko po tafli rzeki leniwie płynącej pod nimi.
- Ty... Ty. Na imię ci Śmierć? - Alex zbladł tak, że nowiutka kartka papieru widząc go z pewnością oblała by się wstydliwym rumieńcem. Nie, ja śnię, to nie może być prawda, to musi być sen...
- Tak. Śmierć, Kostucha, Ponury Żniwiarz, jak zwał tak zwał.
Powietrze wokół nich jakby się zagęściło, tworząc coś na kształt małego pomieszczenia. Alex rozejrzał się dookoła, obrócił się w miejscu stawiając jeszcze niepewnie kroki na niewidocznym podłożu. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu chciał z tym wszystkim skończyć jak najszybciej. Jego całe nudne życie pozbawione jakichkolwiek barw, jego beznadziejna praca w salonie jednej z gigantycznych sieci komórkowych, wszystkie wieczory samotnie spędzone przed telewizorem z butelką obrzydliwej whisky - teraz, kiedy stał niemalże na krawędzi życia i śmierci, to wszystko wydało mu się nienajgorsze. Już nie chciał umierać. Ale co na to ten dziwny facet, który podaje się za...
Za Śmierć?
Kostuch jakby słysząc jego myśli uśmiechnął się.
- To jak chłopcze, pogadamy? Co to za pomysł z tym mostem?
- Moje życie jest do dupy, nie zauważyłeś?
Roześmiał się.
- Nie jestem Bogiem, Alex. Mylisz mnie z tym Wszechmogącym i Miłosiernym. Tym, który nazywa was wszystkich swoimi dziećmi. Tym, który rzekomo ma wysłuchiwać waszych modłów. - Westchnął. - Ja tu tylko, że tak powiem, sprzątam. Jestem facetem od mokrej roboty, załatwiam sprawy, którymi twój wielki, wspaniałomyślny Ojciec nie chce brudzić swoich boskich rączek. Tfu! - Śmierć splunął pod nogi z wyraźnym obrzydzeniem.
Alex spojrzał w dół za spadającą grudką śliny. Pod wpływem uderzenia woda wzburzyła się tworząc coraz to szersze kręgi.
- Jestem najnudniejszym człowiekiem na świecie. - Wykrztusił w końcu nie odrywając wzroku od zderzających się ze sobą fal. Woda musi być zimna, pomyślał. - Nic nie osiągnąłem w życiu. Nie mam kobiety, przyjaciół, pieniędzy... Jestem nikim.
- I to jest powód żeby przedwcześnie umrzeć?
- A co innego mi niby pozostało twoim zdaniem, co? - Alex nie wytrzymał. - Nie masz pojęcia jak to jest! Co ty możesz wiedzieć o...
- O życiu samotnego człowieka? - Kostuch przerwał mu spokojnie. - Wierz mi, wiem o tym znacznie więcej niż ktokolwiek inny.
Zatkało go. Cholera, ma rację. Bo gdyby Alex tylko zechciał ruszyć się gdziekolwiek z domu, cóż... Może jego życie towarzyskie wyglądałoby znacznie lepiej niż do tej pory.
A on? Ten ponury gość, który stoi właśnie przed nim? W sumie jest w nim coś takiego co... No, gdyby wsadzić mu teraz kosę w ręce to naprawdę przypominałby Ponurego Żniwiarza. Alex zaśmiał się w duchu. W sumie jego sytuacja nie wygląda tak źle. Jego nowy kolega - ten to ma dopiero przesrane. Nie ma w ogóle przyjaciół, kolegów, znajomych. Nie ma do kogo gęby otworzyć. Jedyne sytuacje, w których widuje się z ludźmi to wtedy, kiedy...
Kiedy przychodzi ich Czas.
I wtedy do Alexa wreszcie dotarło. No tak, przecież dlatego się pojawił. Przecież ktoś to musi skończyć. Nie mogę się w końcu topić w nieskończoność. Ale dlaczego mnie zatrzymał? Dlaczego nie pozwolił mi tego skończyć szybko, bezboleśnie? Dlaczego nie pozwolił mi zginąć kiedy... Kiedy jeszcze tego chciałem? To wszystko nie trzyma się kupy, pomyślał.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić?
Głos Żniwiarza wyrwał Alexa z zadumy.
- Jak to co? Puścić.
- I ty tego dalej pragniesz, tak? - Kostuch pokręcił głową z niedowierzaniem. - Kogo ty oszukujesz?
Alex zacisnął pięści.
- Czego ty ode mnie chcesz? Czemu w ogóle ze mną rozmawiasz? - Złość zaczęła brać górę nad strachem. - Powinieneś tylko patrzeć jak spadam a potem... Nie wiem... Wyssać mi duszę czy co ty tam robisz... Czy to też tylko jakiś cholerny mit o tobie? Co ty tak właściwie robisz?
Śmierć spojrzał na Alexa z tajemniczym uśmiechem na swojej kościstej twarzy.
- Chcesz zobaczyć co robię? Chcesz poczuć się jak pan życia i śmierci? Chcesz poczuć smak odpowiedzialności? Chcesz doświadczyć... Mocy?
Alex udał, że się zastanawia, po czym wyprostował się i spojrzał wyzywająco na Śmierć. Byli niemalże tego samego wzrostu, tylko Śmierć był niewyobrażalnie wręcz chudy. Ktoś, kto nadał mu przydomek Kostuch niewątpliwie utrafił w sedno.
- Chcę.
Kostuch uśmiechnął się szeroko.
- No to lecimy!
I spadli.
C.D.N.