Mój Najdroższy!
Piszę do Ciebie ten list, ponieważ b||kuje mi odwagi, by powiedzieć Ci
p||sto w twarz to, co muszę powi|||ieć. Tak, wiem. Jestem najwię|||zym tchórzem
na świecie, ale nie potra|||łabym powiedzieć Ci tego patrząc prosto w oczy.
Nie będę owijała w bawełnę. To ko|||ec. Między nami wszystko sko||cz||ne.
Nie każ mi tego wyjaśniać, po prostu nie p||tra||ię.
Na za|||e Tw||ja.
Spojrzała jeszcze raz na swoje dzieło. Przeczytała dziesięć razy każde pojedyńcze słowo, sprawdzając czy na pewno niczego nie ominęła. Uznała, że kleksy utworzone z połączenia atramentu i łez nie zamazują tekstu na tyle, żeby nie można było go zrozumieć. W końcu podjęła decyzję. Wzięła do ręki długopis i starannie zamazała każdą literkę i podarła wyrwaną z zeszytu kartkę na malutkie kawałeczki.
Ta cała sytuacja zaczęła Ją całkiem przerastać. No bo sami pomyślcie. Jest taki jeden chłopak, który za Nią szaleje i sprawia, że jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Chodzi z Nią na zakupy, prawi komplementy, pomaga w domu, w szkole, kupuje kwiaty, zaprasza do kina, zabiera na imprezy, jest zawsze kiedy Go potrzebuje i nigdy Go nie ma, gdy Ona chce chwili samotności, rodzice Go uwielbiają, Jej mały braciszek nie opuszcza Go na krok i ciągle pyta "ożenicie się, prawda? Proszę, siostrzyczko!". Słowem - ideał. A ideałów przecież nie ma.
A najgorsze było to, że musiała to w końcu powiedzieć...
I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Idę! Już idę! - krzyczała wrzucając resztki swojego listu do kosza.
Wyleciała z pokoju jak strzała licząc, że w końcu uwolni się od przeklętych problemów. Potrzebowała w tej chwili kogoś, kto Jej zabroni myśleć o Nim. Dobra przyjaciółka, pięciolitrowy kubeł lodów czekoladowych, zimna cola i cały stos horrorów do obejrzenia, to było idealne rozwiązanie tej sytuacji.
Wyłączyła się na chwilę, bo stojąc tuż pod drzwiami i trzymając rękę na klamce wsłuchiwała się w rytmiczne odgłosy dzwonka wciskanego w krótkich odstępach czasu. Tak, zaraz pójdzie do sklepu po lody i zadzwoni po Magdę lub Anię.
- Cześć Kochanie. - powiedział bukiet krwistoczerwonych róż podtrzymywany przez parę znajomych rąk.
Przez chwilę zupełnie Ją zamurowało. Stanęła jak wryta i gapiła się tępo w palce trzymające imponującą ilość oprawionych w kolce łodyżek. Na jednym z nich dostrzegła sygnet, zupełnie identyczny jak ten, który On dostał od Niej na osiemnaste urodziny. W tym momencie zielono-czerwony krajobraz przesunął się w dół niczym klatka filmowa, ukazując Jego lśniące włosy, błękitne oczy i szeroki uśmiech.
- To co, wpuścisz mnie czy dalej się wietrzymy? - powiedział nadal uśmiechnięty od ucha do ucha.
- W zasadzie to spacer to dobry pomysł... - wzięła od Niego bukiet. - Daj, wsadzę do wody i zaraz gdzieś się przejdziemy.
Zaniosła kwiaty do swojego pokoju i ułożyła delikatnie w wazonie, który był pamiątką z ich wspólnej wycieczki. Nie pamięta już gdzie dokładnie byli, z resztą - wtedy to było zupełnie nieistotne.
Szybko wróciła spowrotem i poszli przed siebie. Zastanawiające było to, że każdy ich spacer, niezależnie od tego ile czasu spędzili na świeżym powietrzu i którędy by nie szli, zawsze kończył się w tym samym miejscu. W polu. W tym samym, gdzie pierwszy raz Ją pocałował, gdzie pierwszy raz powiedział, że Ją kocha i gdzie pierwszy raz był na Nią śmiertelnie wściekły. Pamiętała dokładnie każde ich spotkanie w tym miejscu, każde słowo i każdy gest. Wspomnienia pochłonęły Ją na tyle, że rozmowa zupełnie się nie kleiła, co w końcu zwróciło Jego uwagę. Zatrzymał się i obrócił Ją w swoją stronę.
- Co się dzieje? - zapytał i zrobił to, czego tak bardzo się obawiała. Spojrzał Jej głęboko w oczy, tak głęboko, że była przekonana, że już wszystko wie, że przejrzał dokładnie wszystkie Jej myśli, wątpliwości i obawy.
Odwróciła wzrok. Nie mogła dłużej znieść tego spojrzenia. Gdzieś już zniknęła ta radość w Jego oczach, wyglądał jakby doskonale wiedział, że...
- To koniec? - zapytał takim głosem, jakby sam nie do końca wierzył w to, co właśnie mówi.
Nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Odwróciła się od Niego, chciała biec, uciec jak najdalej stąd. Słone strużki spływały po Jej policzkach gęsto zraszając ziemię. Niesamowite, że od tych gorzkich łez nie zwiędły wszystkie rośliny w promieniu dziesięciu kilometrów.
I wtedy chwycił Ją za rękę. Delikatnie, ale na tyle pewnie, żeby nie zdołała się wyrwać.
- Dlaczego? - usłyszała Jego cichy szept.
- To wszystko było zbyt piękne... Ty i ja, nie, to niemożliwe... Jesteś zbyt wspaniały dla takiej dziewczyny jak ja... - w końcu zdobyła się na te słowa. Mówiła szybko i niewyraźnie, byleby tylko nie musiała znowu spojrzeć w te błękitne, smutne oczy...
Objął Ją w pasie, czuła Jego nerwowy oddech na szyi.
- Przecież wiesz, że zrobiłbym dla Ciebie wszystko... Co zrobiłem złego?
- Nic. Tak jak ja nic nie zrobiłam dla Ciebie.
I stali tak jeszcze długo, ciesząc się ostatnią wspólną chwilą.