Dzisiaj męczące siedem (bo bez drugiej fizyki) godzin w szkole, kiedy wróciłam do domu nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Informatyki wygrywają, można na nich robić w sumie wszystko, byle być cicho, to facet nie zauważy.
Z kolei dwie matematyki plus fizyki wykańczają psychicznie. Niemiecki luźny, na polskim usiadłam tak, żeby nie widziała, że gram na telefonie, bo inaczej bym chyba zasnęła.
Prokrasynacja sięga zenitu, odstawiłam czekoladę (gorącą też), zimno jakbym zdobywała Mont Everest D:
Jutro wycieczka i w sumie wstaję za parę godzin, w sumie nie mam nic mądrego do napisania (bo w sumie nigdy nie mam), więc chyba idę spać, jestem padnięta.
Fajnie by było gdybym siedziała w autokarze obok fajnych ludzi i żebym ogólnie spędziła miło czas.
Branoc misie, niech wam się przyśnią jednorożce biegnące po tęczy, skąpane w porannej jutrzence, mające mountain dew i nutellę w cycach... :D