Tak dawno miałam aparat w ręku, tak dawno nieporadnie chwytając swoją czarną puszkę szczęścia czułam się zwyczajnie spokojna. To jak romans, nieprzerwany, piękny, ulotny romans, pozwalający na odrobinę zapomnienia, zatracenia, radości, ekstazy. W dwustuprocentach nieporadna amatorszczyzna, nie mająca za dużego pojęcia o technice, pragnąca zgłebić jej tajniki, łapać chwilę, oddech, moment. Minus dwadzieścia dwa stopnie, zamarznięte dłonie uparcie próbujące nacisnąć spust migawki, ostatnie chwile przed tym, zanim całe moje ciało zastygnie, wraz z zachodem słońca. Ulewa, po kolana w wodzie, zachwycona swoimi pęcioma minutami, odpływam. Wspomnienia zachowane w myśli, na paru ujęciach, nieporadnych. Kocham tą nieporadność, moją nieporadność , która jest w stanie uczynić mnie najszczęśliwszą osobą na ziemi, tak po prostu. Moja pasja dysze ostatnimi tchami, błaga o litość, a jedyną rzeczą, która pomaga jej przetrwać, to słowa. Tysięczny raz powtarzam sobie, że się nie dam, tysięczny raz mogę się poddać, ale mogę też po raz pierwszy wygrać.