Misanthropy...
Kolejny wpis bez założonego z góry tematu, wokół którego mógłbym owinąć znaczącą część przestrzeni tekstowej przeznaczonej na tę notkę. Zabieram się za to na pół godziny przed północą, której to wybicie sprawi, że cała systematyczność, na którą siliłem się przez ostatnie sześć miesięcy, pójdzie na marne, przez co, stety albo niestety, dzisiaj będzie krótko i niezbyt treściwie. W zasadzie to nawet nie mam pojęcia, od czego zacząć polemikę o minionych dwóch tygodniach, więc prawdopodobnie skończy się tym, że zacznę wyjątkowo od dupy strony i na początku wspomnę o zdjęciu dołączonym do tych paru słów.
A konkretnie, że wyglądam na nim, jakbym miał o jedną rękę za dużo, co spowodowane jest taką, a nie inną perspektywą oraz barwami przedstawionymi na danej fotografii, przedstawiającej dawny występ w klubie Imbir, którego niestety już nie ma pośród długiej listy ciekawych miejsc na rynku krakowskim. Jest to o tyle smutne, że można tam było zamówić jedno z lepszych piw lanych, jakie miałem okazję wypić w swoim życiu, a nazwa jego brzmiała nie inaczej, jak Smocza Głowa. Być może zajeżdża nieco fantastyką, ale nie da się ukryć, że było ono naprawdę fantastyczne. Tak więc pół księżniczki i ręka królestwa dla tego, kto da mi cynk, gdzie jeszcze można w mieście królów dostać to mające dla mnie szczególne, nostalgiczne znaczenie, piwo.
Co się zaś tyczy samego klubu Imbir, to było ono o tyle miłym miejscem, że ze względów na łatwość procedur z tym związanych, grało tam tysiące nam podobnych amatorskich zespołów rockowych, pośród których można było natrafić na niejedną perełkę. Oprócz naszego ówczesnego zespołu zdarzyło mi się tam być na koncertach zespołów takich, jak Dealer, Burn the Witch, Arthemor, Damnagets, Kakao Drinkers, Czarne Owce, Dysforia, Kokafeina, Chaos Territory, czy może nawet Overdrive, jeżeli mnie pamięć nie myli, czyli zlepek nazw nieznajomych większości ludzi, ale mający niegdyś, a może nawet i dzisiaj, jestem dość nie na bierząco w tym temacie, swoją własną niszę odbiorców, dla których poświęcenie 10 złotych było godną ceną za możliwość posłuchania i napicia się piwa wraz z członkami tychże zespołów.
Szczerze powiedziawszy, zarówno wtedy jak i dzisiaj, jestem zwolennikiem właśnie takich skromnych, kameralnych występów, które sprawiają, że nie jest odczuwalna żadna bariera pomiędzy członkami zespołu, a ich odbiorcami. Ludzie na takie koncerty przychodzili jak równi z równymi, żeby się razem napić, pobawić pod sceną i posłuchać nowych, odpowiadających im zespołów. Nie było ogromnych oczekiwań wobec artystów, ich kawałki z reguły słyszało się pierwszy raz właśnie na takim przypadkowym koncercie, a jeżeli się podobało, to przychodziło się na ich występy częściej i również w inne miejsca. To bywało bardzo inspirujące, a zawiedzionych malkontentów było naprawdę niewiele. To właśnie było na takich koncertach piękne. Później przez moment rolę pubu Imbir przejął pub Rock 'n' Roll'a, w którym to również zdarzyło nam się zagrać, niestety ten pub również próby czasu nie przetrwał, a dzisiaj rozglądam się za kolejnym tego typu miejscem, gdzie możnaby się od czasu do czasu pojawić. Chętnie przejrzę wasze ewentualne propozycje takich miejsc, więc odzywać się czy to na fejsie, czy tutaj, jak kto woli.
Dość nostalgicznie wyszedł ten wpis, nie ma co, więc, żeby nie przedłużać podrzucę jeszcze jakiś równie nostalgiczny kawałek i na dzisiaj to by było na tyle. Postaram się za dwa tygodnie wyjść z czymś nieco ciekawszym i rozbudowanym, a tymczasem, do następnego.
https://www.youtube.com/watch?v=urrbhgC8PB0 <= Bjork - Human Behavior