Piękniejsza i inteligentniejsza częśc obozowej ekipy.
Ostatnimi czasy cały czas na coś czekam. Czekam na koniec lekcji. Czekam na program w telewizji. Czekam na obiad. Czekam aż urosną mi jagody na farmville'u. Czekam na zdjęcia. Czekam aż napełni się wanna. Czekam na święta. Czekam na weekend. Czekam na koniec prania.
I rzygac mi się tym już chce.
Oczywiście, każdy teraz z miną mówiącą "No co za kretynka" powie: to zajmij się czymś zamiast po prostu czekac!
Tak. W teorii wiele rzeczy jest proste. Jednak kiedy przychodzi co do czego, to nagle nic sensownego do zrobienia nie ma. I tak wychodzę z tego wszystkiego obronną ręką, bo robię przysiady. Korzyści na dłuższą metę niewielkie, ale zawsze coś.
Czekanie mnie wkurwia nieludzko. Tak po parę chwil dziennie i w ciągu roku tracę miesiąc. Na czekanie.
Staję się przez to jeszcze bardziej sfrustrowana i zgryźliwa niż przewidują ustawienia domyślne, co sprawia, ze staję się elementem potencjalnie niebezpiecznym dla świata i zwiększa się prawdopodobieństwo, iż mój nagły wybuch wściekłości doprowadzi do armagedonu.
A wtedy wyjedzie czterech jeźdźców apokalipsy i tak dalej.
W tym momencie chociażby czekam:
- aż przestaną bolec mnie zatoki
- na koniec roku szkolnego
- na święta
- na "Uwagę"
- na zdjęcia od fotografa
- na to, że ludzie zmądrzeją
- na ustabilizowanie się wagi
- na to aż się w końcu przeprowadzę i przestanę życ na kartonach.
Ja pierdzielę.
------------------------------------------
Piosenka na dziś: "Mój jest ten kawałek podłogi".