Zaczynam się zastanawiać nad zrobieniem, w końcu, czegoś dobrego. I tym razem nie dla siebie, bo w tej dziedzinie ostatnio jestem mistrzem! (swoją drogą, wciąż nie palę!) Coś czuję jednak, że będąc na etapie robienia czegoś dobrego jednocześnie dla siebie i całego świata, w końcu czemuś nie podołam i całą motywację poniesie licho. Warto? Przekonajmy się. :)
No dobra. spóbować można, chociażby od małych rzeczy. Wczoraj na przykład zamierzałam znowu oddać krew. Zamiar był dobry - ofekt trochę gorszy, bo póki co mi nie pozwolono. Ale oddam, jak tylko opuszczę etap "tymczasowej dyskwalifikacji". A co zrobiłam tego dnia dla siebie? Głównie kwestia zdrowia - powstrzymałam się od palenia, biegałam, w końcu pozwoliłam sobie pójść spać o zdrowej godzinie, dzięki czemu jest teraz 8 rano, a ja z radością rozpoczynam już dzień.
Tak chyba będzie prawidłowo. Codziennie coś, po trochę, dla każdego. Z jakichś powodów takie zachowanie zaczęło we mnie działać jako potrzeba, a o własne potrzeby trzeba dbać. :)
A teraz.. koniec pieprzenia, nauka czeka.