Pojawiła się szansa, SZANSA, mglista jak poranki w tym daremnym mieście, że będę mogła stąd wyjechać na chwilę. Kiedyś wyparłabym tą informację, odrzuciła nadzieję i powtarzała sobie w głowie nigdzie nie jedziesz, nie łudź się. Boże, teraz nie potrafię, oczy błyszczą mi tak bardzo, że oświetlam chyba cały powiat. To nie jest tylko kwestia opuszczenia tego toksycznego dla mnie środowiska. Tu chodzi o miejsce, w którym mogę się znaleźć, och wiesz, to moje ulubione miejsce na tej planecie. Myśl o tym unosi mnie bardzo wysoko. Nawet, jeśli się nie uda i boleśnie upadnę, to teraz miło jest móc chociaż przez chwilę nie myśleć o tym, jak daremnie jest. Teraz myślę tylko o tym, że och, och, ja przecież nawet nie zasnę.
Przede mną w międzyczasie jeszcze weekend i urodziny Kacpra w poniedziałek. Obiecałam, że upiekę tort, że zrobię babeczki z łososiem, że zrobię pizzę i że będzie fantastycznie. Nie łamię obietnic, kupiłam tonę łososia i tonę niebieskich balonów, bo niebieski to kolor przewodni tej dwuosobowej imprezy. Też nie mogę się doczekać. Jak się uspokoić?
Nigdzie nie jedziesz.
Och, zamknij się.