stare zdjęcie.
i znowu chora siedze w domu. zasypianie do szkoły mi nie służy w żaden sposób. a tu trzeba jakoś dozyć do weekendu, bo wiele atrakcji czeka. między innymi urodziny (na które się raczej nie wybiorę) i spotkanie ze starym znajomyym. w każdym bądź razie. gdzie nie pójdę tam alkohol. gdzie nie pójdę i czego nie zaplanuje musze mieć kase. to mnie przeraża. bo kasa się kończyy! ahh i stwierdziłam fakt że jakich fajek nie kupisz i tak będą od ciebie brali, więc doszłam do wniosku że lepiej kupić te fajki które lubisz i rozdawać niż kupić te których nie lubisz i też rozdawać. a najlepiej w ogóle nie przyznawać się do tego że ma sie szluugi.
ludzie sie rozchodzą, schodzą, a u mnie ciągle po starermu. nic się nie zmienia. oprócz stanu psychicznego. razem ze szkołą zaczął się nie przyjemny stan psychiczny u moich rodziców. ciekawe jak to się dzieje. nie dają spokoju normalnie. i weź tu się popraw w nauce.. już sie poprawiłam, nie mam żadnej pały, jakoś daje rade narazie. ale nie. zawsze bedzie to ale, że coś jednak może znajdziemy i bedziemy mogli się jej uczepić. czasami mam wrażenie że rodzice w jakiś sposób czują się lepiej jak zaspokoją swoją potrzebę, tj. wkurzanie mnie. można by powiedzieć że są żądni krwi, mojej krwi w postaci pouczania mnie. dali by już sobie spokój.
chciałabym już zimę. lubię zimę, ale i tak wole czas spadających liści, kaloszy i spacerów po lesie czy po parku w kolorowej aurze. jesień ma ten taki swój i tylko swój zapach, który włącza we mnie jakiś taki spokój wewnętrzny. taką ulgę. takie wyłączenie się na świat i na ludzi mnie otaczających. a zimę chce tylko ze względu na śnieg i na nie odmienny i jedyny w swoim rodzaju klimat rampy. to jest właśnie to. wszyscy siedzą skuleni blisko siebie, nad nimi unosi się dym papierosowy a w ręku otwarta butelka piwa. chciałoby się już to poczuć. najlepiej by było w ogóle jakby już była przerwa świąteczna. i sylwester. no ale cóż jeszcze 3 miesiące. dożyje.