"(...) To podróż w słońcu i mroku
W cierpieniu i zachwycie.."
2014 - 16.04.2023
Jaka była nasza Kora?
Od początku miała być moja.
Jechaliśmy z bratem, po nią i jej siostrę wiosną 2014 roku.
Kotki znalazłam poprzez ogłoszenie, rodzina, która oddawała je do adopcji, pochodziła z miejscowości oddalonej od naszego miejsca zamieszkania o ponad 2 godziny drogi.
Dotarliśmy na miejsce, Kora czekała na nas w domu, gdy tylko ją zobaczyłam imię samo, nieodwołalnie wtrąciło się w moje myśli. Od początku dała się poznać jako spokojne i wyważone stworzenie. Padające promienie popołudniowego słońca eksponowały, niesamowite refleksy jasnego brązu wyróżniające się na jej szylkretowej, ciemnej sierści.
Bez oporu pozwoliła umieścić się w koszyku transporterze.
Kora nie zostawiła potomstwa, została przez nas wysterylizowana, tuż po tym jak zaaklimatyzowała się w naszym domu.
Była kotem wychodzącym, nie obchodzi mnie niczyje zdanie w tym temacie, jedynie to że w 100% wiem o tym, iż była szczęśliwa. Nie skazałabym żadnego kota na więzienie w domu. Wychodziła wtedy kiedy miała na to ochotę, a chęć tę sygnalizowała miauczeniem i warowaniem przy drzwiach. Nigdy nie zbliżyła się do drogi, przechadzała się po ogrodzie naszym i sąsiadów, łapała dla mnie myszy, których nie zjadała przynosiła je jako trofeum. Głośnym miauczeniem, nawoływałaby spojrzeć na podarek, oczekując tym samym pochwały w postaci pieszczot.
Kiedy kąpałam się w wannie, ona siadała na jej brzegu, w nocy kładła się na łóżku w nogach. Nienawidziły się z siostrą, wymieniały się miejscem spoczynku, raz jedna spała u mnie, a druga u brata, kolejnej nocy na odwrót. Nie odstępowała mnie na krok, gdy zajmowałam się ogrodem. Przybiegała gdy tylko mnie zobaczyła.
W stosunku do ludzi była kotem bezkonfliktowym, nigdy nikogo nie zadrapała ani nie ugryzła, początkowo uciekała przed moją córką na altankę, z czasem zaakceptowała jej obecność i pozwalała jej np. karmić się łyżką, lub przypinać kokardki.
Często wbiegała na schody prowadzące na piętro, chcąc przemknąć niepostrzeżenie by zaszyć się w garderobie, gdy tylko usłyszała mój sprzeciw, zatrzymywała się w połowie schodów i pokornie cofała.
Kora przed świętami zachorowała, z dnia na dzień przestała jeść. Zawieźliśmy ja do weterynarza. Zrobiono badanie, diagnoza okazała się druzgocąca ostra, szybko postępująca niewydolność nerek. Natychmiast wdrożono kroplówki i antybiotyk w zastrzykach, które zabierałam do domu i sama jej podawałam. Karmiłam ją strzykawka i łyżką na siłę, gdyż odmawiała samodzielnego przyjmowania posiłku, piła jedynie dużo wody. Po kroplówce nabierała siły, pozwalała się głaskać, mruczała, dawało to nadzieje, że się poprawi niestety złudną.
W piątek zrobiliśmy ostatnie badania, ciężko było pobrać krew, brat i ja trzymaliśmy ją, w czasie gdy lekarka próbowała się wkłuć, przejmująco miauczała bolało ją to, przestała gdy odwróciła się do mnie i spotkała mój wzrok. Nigdy nie zapomnę tej chwili, wyraz bólu w jej oczach ustąpił spokojowi gdy na mnie spojrzała, później nie chciała zejść z moich rąk i wrócić do transportera. Poczułam wtedy, że jestem dla niej oparciem.
W niedziele rano podałam jej ostatnią kroplówkę i antybiotyk, wiedziałam, że koniec jest bliski, jej nosek był zupełnie wyschnięty, zwilżałam go, ponieważ odmawiała już przyjmowania wody, wyniosłam ją do ogrodu, gdzie wpełzła pod jeden z ulubionych krzewów, zaczęły pojawiać się drgawki, pożegnałam się z nią i zostawiłam ja w spokoju. Był ciepły przyjemny dzień, ptaki śpiewały, kwitły kwiaty. Odeszła niedługo później w ogrodzie, który dobrze znała i uwielbiała. Antybiotyk i kroplówka w niewielkim stopniu uśmierzyły jej ból. Spoczęła pod ulubioną czereśnią, na której miała swój punkt obserwacyjny, leży pod nią już drugi dzień, a ja wciąż ją widzę przed oczyma, jak przechadza się po trawie, jak śpi na podłodze w łazience, jak siedzi na balkonie, pamiętam każdą jej najdrobniejszą plamkę i mam przy sobie już jedynie tęsknotę za nią.
Dziękuję Ci za upiększenie i dopełnienie mojej ziemskiej historii. Dzięki Tobie moje, życie do innych jest niepodobne.